poniedziałek, 30 lipca 2012

Śniadanie w Paryżu

Jest przed 22 i będę pisać o śniadaniu. A to dlatego, że wciąż mam uśmiech na twarzy jak o nim pomyślę. Jestem uzależniona od cukru i croissantów, no co zrobić...Chodził za mną od kilku dni, napastował w myślach, przypominał się każdego poranka, dżem mu wtórował. Bagietka pachniała przy każdej piekarni. I stało się - poszłam na francuskie śniadanie. Nie jadam białego pieczywa, ale MUSIAŁAM, no MUSIAŁAM w końcu iść na śniadanie w Paryżu!
"Bułkę przez bibułkę" - bardzo klimatyczna, francuska kawiarenka na Puławskiej. Wcześniej "Monpero", ale rzadko tam bywałam, ponieważ gdy już tam się znalazłam to albo nie było croissantów albo nie było bagietki. No halo? Jak w sklepie z bagietkami może nie być bagietek?
W Bułce jest inaczej - strasznie parysko, moje ulubione kolory - biały i jasnoturkusowy przeplatają się wzajemnie w ciepłych akcentach, przytulnie, prowansalsko.
Śniadanie w Paryżu to croissant, koszyk bagietek - ciemna i jasna, konfitura, miód, krem czekoladowy i masło. Dla 2 osób w sam raz - pysznie, słodko i ...sami zobaczcie:



Jak zwykle, rzuciłam się na jedzenie, zapominając o talerzu (jak widać powyżej).
 I jeszcze raz :):


Oczywiście nawaliłam, bo jak widać, nie ma na stole CAPPUCCINO. Postaram się następnym razem - w menu jest również mleko sojowe (!).
Niestety mój aparat schrzanił sprawę, bo robi nienajlepsze zdjęcia, dlatego też, poniżej zdjęcie kawiarni z portalu internetowego
restaurantica.pl





Tym śniadaniem tak sobie poprawiłam humor, że wchodząc do pracy krzyknęłem BONJOUR! Niestety spotkałam się z..........milczeniem.
Jedno jest pewne - petits déjeuners w Bułce wprowadzam do swojego jadłospisu.
To czego mi brakowało, to: ulice Paryża za oknem (no ale niestety nie da rady tego zmienić), innej muzyki, np. Edith Piaf albo Joe Dassin i ....zapachu. Pomimo tego lokal i menu oceniam na 5+

W menu znajdziemy również:
BAGEL&CO na śniadanie - 12zł (koniecznie muszę spróbować w najbliższym czasie!)
KANAPKI - od 12,90zł - 16,90
SAŁATKI - 17,90zł
KAKAO - 8zł
DOMOWA LEMONIADA - 5zł
CAFE AU LAIT - 8zł

Bon appetit!




sobota, 28 lipca 2012

Faceci od kuchni


Chciałam wyjść głodna, zainspirowana do gotowania boeuf bourguignon albo coq au vin. Wyszłam z dobrym humorem, ale bez chęci nawet na croissanta.
Francuska komedia w reżyserii Daniela Cohena "Faceci od kuchni" grana jest w kinach od 13 lipca. W związku z tym, że lubię dobrą kuchnię i i facetów w kuchni również, poszłam na film z nastawieniem na zdobycie nowych kulinarnych przepisów i dawki genialnego humoru. Niestety. No dobra, jest to KOMEDIA, ale na niedzielne obiadki z rodzinką. Obserwowałam widownie, były 3 momenty, kiedy dwie kobiety na sali się zaśmiały, ja uśmiechnęłam się kilka razy. Lekkie to i zabwane, owszem, ale wolę jednak inny humor w stylu "Przyjaciół", "Różowych lat 70" czy "Seksu w wielkim mieście". Jean Reno jest dobrym aktorem i powiem szczerze, że nawet podobał mi się w roli gburowatego kucharza, Michal Youn - wręcz przeciwnie. Jego gra aktorska całkowicie mi nie pasowała do głównego bohatera. No proszę, facet, który co chwila mówi dziwnie dziecinnym głosem i wykonuje płynne gesty ma być hetero? Ja nie wiem, ale wydaje mi się, że Youn dobrze zagrałby homoseksualistę. Poważnie! Nie znam jego innych ról, więc nie chcę go oceniać jako aktora. No ale w czapce kucharskiej mu do twarzy, to fakt.
Co najważniejsze - nie zapamiętałam żadnego przepisu ani potrawy. Coś tam było o owocach kandyzowanych w cieście, ale dokładnie nie pamiętem co. Acha, i dorsza nie można gotować. Poza tym kuchnia molekularna jest bardzo elegancka i smaczna, ale rzadko można ją u nas spotkać, więc nic mi po tej informacji.
Podsumowując, nie było źle, miło spędziłam czas w towarzystwie popcornu i francuskiego akcentu. Ale czy komedia była pyszna, tak jak ją zachwalała pani Gessler? Dla mnie - jedna gwiazdka, chociaż z uśmiechem na twarzy.



czwartek, 26 lipca 2012

Mosty Paryża


Paryż słynie m.in. z wielu wspaniałych mostów, jest ich 37, w tym 5 przeznaczonych tylko dla ruchu pieszego. Będąc w stolicy Francji nie zwracałam większej uwagi na mosty, bardziej interesowała mnie architektura,  główne zabytki i Starbucks, którego w Polsce jeszcze nie było :)
Ostatnio przeglądałam różne fotografie i informacje na temat mostów paryskich. To niesamowite, że większość z nich ma bogatą historię, niektóre były zburzone i wybudowane ponownie, inne upiększane i dekorowane przez lata, stanowiły inspirację dla różnych artystów, pisarzy, malarzy i reżyserów
Wybrałam sześć mostów, które podobają mi się najbardziej i jak się okazało, znalazłam kilka fotografii w swoim albumie:)

1. Pont Aleksandre III – wybudowany w latach 1896-1900, otwarty podczas Wystawy Światowej. Ma 40m szerokości i 160m długości. Symbolizuje przyjaźń francusko-rosyjską, dlatego też, na moście umieszczone jest godło Francji i Imperium Rosyjskiego. Liczne ornamenty sprawiają, że jest to most uważany za najpiękniejszy w Paryżu. Z Aleksandra III mamy ładny widok na Les Invalides, a lampy, które się na nim znajdują dodają uroku i elegancji.




2.  Pont Neuf – wbrew swojej nazwie, jest to najstarszy most Paryża i jeden z najdłuższych (238m). Budowę zapoczątkował Henryk III w 1578r. podkładając kamień węgielny, a zakończył Henryk IV w 1604r. W tamtych czasach był to pierwszy most z kamienia, bez chodników przeznaczonych dla pieszych, chroniących ich od błota i koni. Dlatego też Paryżanie często tam spacerowali spacerują, podziwiając Sekwanę i otaczający krajobraz. Most był również miejscem częstych schadzek pań lekkich obyczajów oraz osób poszukujących wrażeń. Podobno od czasu powstania, most nie uległ żadnym modyfikacjom. Ułatwia komunikację pomiędzy Luwrem a opactwem St. Germain des Pres. 

 
3. Pont Bir-Hakeim (wcześniej znany jako pont de Passy) – łączy 15 i 16 okręg Paryża. Wybudowany w latach 1903-1905, dł. 237m, wykonany z metalu, dwupoziomowy (jeden poziom dla pieszych, drugi dla ruchu kołowego). Na moście znajdują się liczne tablice pamiątkowe, jest to również dobry punkt widokowy na La Tour Eiffel.
Na Bir-Hakeim kręcone były sceny do filmów: Ostatnie tango w Paryżu, Incepcja oraz Samotność w sieci.




4. Pont de l'Archevêché – łączy 4 i 5 okręg paryski, najwęższy w Paryżu (11m) ,wybudowany od kwietnia do listopada 1828r. pod czujnym okiem inżyniera Plouard.  Most ma swoją nazwę od arcybiskupstwa, które znajdowało się na południowym wschodzie od Notre Dame, pomiędzy katedrą i Sekwaną. Zakochani wieszają na nim symbol swojej miłości – kłódki z zapisanymi imionami.


paris1900.lartnouveau.com

paris1900.lartnouveau.com
 
5. Pont au double – XIX wieczny, wykonany wyłącznie z żelaza, znajduje się pomiędzy 5 okręgiem, Ile de la Cite i 4 okręgiem. Wybudowany w pobliżu szpitala Hôtel-Dieu , przeznaczony do transportu chorych. Osoby niezwiązane ze szpitalem musiały uiszczać opłatę za przejazd, tzw. double denier .

paris1900.lartnouveau.com
 
6. Pont Royal -  jeden z najstarszych mostów Paryża (1685-1689), pięciołukowy, usytuowany w pięknym otoczeniu Luwru i Ogrodów Tuileries. Niejednokrotnie stanowił udział w historii Francji. To na nim m.in. Bonaparte rozstawiał swoje armaty do obrony Tuileries , gdzie mieściły się organy władzy państwowej. 


 Inne mosty:
 Pont Notre Dame
Pont de la Concorde
I romantyczny brzeg Sekwany...




sobota, 21 lipca 2012

Café à Paris

Ostatnio zdradzam moją Francję z Frances Mayes i ze słoneczną Toskanią. A że akurat jest sezon urlopowy, wciągam książki niczym ulubione tiramisu, chcąc coraz więcej! Z przyjemnością czytam o zakątkach małych włoskich miejscowości, sezonowych owocach i regionalnych oliwkach. No i zadaję sobie pytanie: DLACZEGO mnie tam jeszcze nie było?!
Paryż w tym tygodniu na dalszym planie, ale niespodziewanie moja koleżanka stworzyła wspaniałego posta o kawiarniach paryskich, najlepszej kawie i francuskich smakołykach. To skandal! To ja chciałam siedzieć w kawiarni na Rue Jakiejśtam, mieć te przeżycia i napisać taką notatkę. Ale stało się...Dżudi bella pojechała do Paryża napisała pierwsza i o! Wyszło super:) A tu proszę - link: http://coloursofcoffee.blogspot.com/2012/07/cafe-paris-czyli-nasza-mapa-kawowa-po.html 

Też pojadę kiedyś i napiszę. Żeby nie było...
Po przyjeździe, zostałam obdarowana śmierdziuchem (z winem rosé smakuje wyśmienicie) i obrazkiem francuskim: 

Jolie, n'est-ce pas?

środa, 18 lipca 2012

Pocałunki Emmanuela Mouret


Zrobiłam dwa podejścia do filmu Pocałunki w reżyserii Emmanuela Mouret. Za pierwszym razem zasnęłam, dosłownie. I to w momencie kiedy kochankowie zrozumieli w końcu, że się kochają. Czyli, jakby się wydawało, w momencie przełomowym i pociągającym widza do dalszej obserwacji wydarzeń. No niestety, tak mi się oczy zamykały, że padłam. Wczoraj zrobiłam podejście nr 2, nagrane miałam, przewinęłam trochę wstecz, żeby to nadrobić zaległości podczas wcześniejszego drzemania. 

No i tak…NIE ROZUMIEM dlaczego filmy się kończą dziwnie i nie pozostawiają czytelnika usatysfakcjonowanego po finalnej puencie. O ile taka była w ogóle. Tutaj nie wiem czy była, bo film zakończył się tak, że nie do końca rozumiem zamiarów reżysera. Emmanuel Mouret reżyseruje i jednocześnie gra rolę główną. Nie jestem zwolennikiem takich pomysłów, aczkolwiek inaczej rzecz się ma do Julie Delpy i jej filmów na przykład. Emmanuel mnie nie porwał, nie zainteresował. Raczej od czasu do czasu wywoływał na mej twarzy pewnego rodzaju grymas połączony ze słowami : „What a FUCK?!”. Niestety, tak było. Nie jestem w stanie ocenić tego filmu, ponieważ nie rozumiem jego przesłania.

www.criticat.com


Dwoje ludzi, zajętych, spotyka się na ulicy. Emilie (w tej roli Julie Gayet) zaczyna opowiadać Gabrielowi (Michaël Cohen) historię miłosną. Powodem opowieści jest niezobowiązujący pocałunek, który Gabriel proponuje Emilie, ale ta nie chce go przyjąć. Historia ma tutaj swój początek. Bohaterami są Nicolas (Emmanuel Mouret) i Judith (Virginie Ledoyen), którzy przyjaźnią się od dziecka. Nicolas, po ostatnim związku nie czuje bliskości do żadnej kobiety i opowiada o tym swojej przyjaciółce. Spotkał się nawet z prostytutką, ale ta nie chciała go pocałować i czar prysł. Nicolas, w desperacji, prosi Judith o pomoc – pocałunek. No i od bisou, poprzez jego rękę na jej piersi (tutaj już przysypiałam) do miłości kochanków. 

Takie to sztuczne mi się wydawało, i on, i ona też. Te jego czyny – nieporadne, jej zachowanie – paradoksalnie bez emocji. Historia zatacza koło i mamy znowu Emilie i Gabriela w jednym pokoju. Zakończenie jest wkurzające. No bo jak zinterpretować to, że ktoś bardzo chce, ale nie może, a jednak to robi….no i co dalej? Czy to znaczy, że coś będzie? Czy nie będzie nic? Czy to źle, a może i dobrze?  Jak widz ma to odbierać?

poniedziałek, 16 lipca 2012

Na ulicy Francuskiej 14 lipca


Jest taka w Warszawie, całkiem tam sympatycznie. W sobotę na tejże ulicy organizowany był dzień francuski – Rendez-vous z Francją. Piknik, zabawy dla dzieci, występy na scenie, muzyka. Pomysł bardzo ciekawy, ale z organizacją raczej średnio. 

Czekałam na ten dzień od pewnego czasu. Jakoś tak sobie wmówiłam, że w związku z tym, że na razie nie wybieram się do Paryża, spędzę chociaż jeden dzień przy zapachu bagietek, melodii francuskiej i przystojnych Francuzów. Co do tych ostatnich, to znalazło się kilku, co potwierdzi moja przyjaciółka. Co prawda  z wózkami, ale jakoś nam to nie przeszkadzało. Zaczęłyśmy nasz spacer oczywiście od kawy przy ul. Francuskiej 30. Zimna, aromatyczna i podobno jedna z najlepszych. Judyta zachwalała, a ja próbowałam zapamiętać jej nazwę, ale nie pamiętam…No, i tak właśnie piszę o super kawie, która nie wiem jak się nazywaJ Może jak Judyta tu kiedyś wejdzie, to podpowie. W ogródku  przed kawiarnią siedzieli Francuzi, więc postałyśmy chwilę posłuchać.  Tak to się spodobało mojej koleżance, że zaczęła naśladować ich język i w kółko powtarzała z francuskim akcentem „myszysą!”  (właśnie tak - NIC to nie znaczy!) albo „petirober”. Nie podobało się to jednak naszej małej Michalince w wózku, która zaczęła swoje popisy w tonacji bardzo wysokiej. Dziewczyny zjadły po drodze jeszcze lody, a potem przechodziłyśmy starcie z innymi ludźmi i ich biegającymi dziećmi, wózkami i rowerami. Stanowiska firm francuskich były rozstawione na ulicy, w związku z czym, miejsca do przejścia pośrodku było niewiele. Zatem oprócz wielkich baniek puszczanych przez jakiegoś klauna, groszku Bonduelle wymieszanego z kukurydzą i samochodów Citroena (?) nie widziałam nic.

Nasza wędrówka po ulicy francuskiej zakończyła się po 5minutach. Wróciłyśmy do kawiarni, wypiłyśmy lemoniadę i powtarzając wesoło „petirober”, zapakowałyśmy się do samochodu.
I tyle z mojej mentalnej wycieczki…